Przełom lat 80tych i 90tych to zdecydowanie szał na Wojownicze Żółwie Ninja, potocznie nazywane Turtlesami. Tak jak wszystkie dzieciaki i ja miałam plastikowe i gumowe figurki żółwi, a nawet dorobiłam się kasety wideo z dwoma, czy trzema odcinkami.
Mój ulubiony żółw to Michelangelo, w pomarańczowej przepasce. Walczył za pomocą nunchaku, był najbardziej rozrywkowy, jadł dużo pizzy i opowiadał głupie dowcipy. Taka dusza towarzystwa.
Kompanami Michelangelo byli:
- Leonardo w niebieskiej opasce, walczył mieczami
- Donatello w fioletowej opasce, walczył kijem (?)
- Raphael w czerwonej opasce, walczył małymi sztyletami
Zawsze bardzo interesowały mnie palce u rąk i stup u żółwie, takie dziwne...
Mistrzem, który szkolił żółwie był nie byle kto, bo Pan Szczur - Splinter
Żółwie miały też ludzką przyjaciółkę April O'Neil - reporterkę w żółtym, obcisłym kombinezonie, która pomagała rozwiązywać skomplikowane sprawy.
Żółwie wychodziły nocą z kanałów by zwalczać zło, jednak ich największym przeciwnikiem był Shredder, który współpracował z niedobrym mózgiem Krangiem
Żółwie stały się tak popularne, że nakręcono o nich trzy filmy fabularne. Pamiętam, że filmowy wygląd żółwi wcale mi się nie podobał, a jednak obejrzałam wszystkie części i szczerze mówiąc chętnie wróciłabym do tych filmów.
Popularność Turtlesów objawiała się nie tylko pojawieniem w sklepach figurek, ale też albumów na naklejki. Pamiętam, że mama kupiła mi taki album w drodze do Międzyzdrojów, gdy akurat autobus miał przerwę i stał 30min w Koszalinie. Potem było już tylko dokupowanie naklejek. Nigdy nie uzupełniłam całego albumu, ale i tak byłam dumna, bo jako jedyna z dzieciaków posiadałam takowy.